czwartek, 26 maja 2011

Wycieczka: Aranjuez

Aranjuez - od XVI w. letnia rezydencja królów hiszpańskich. Główna atrakcja - piękny pałac z wnętrzem w iście królewskim przepychu oraz otaczające go ogrody. Zapraszam na fotorelację.



Szybka nawigacja




Przygotowania do wycieczki


Mając w planach wizytę w Aranjuez nie trzeba przedsiębrać szczególnych środków ani czynić jakichś specjalnych przygotowań; nie oznacza to oczywiście że zdanie się „na żywioł“ jest właściwym podejściem. Poza sprawami oczywistymi, takimi jak naładowanie baterii w aparacie, trzeba wziąć pod uwagę kilka rzeczy. Podstawowa sprawa wynika z charakterystyki wycieczki - mnóstwo maszerowania. Tym bardziej, jeśli ktoś się zdecyduje na zwiedzanie samej miejscowości POZA zwiedzaniem pałacu królewskiego. Wygodne i sprawdzone buty to zbawienie dla stóp ;-).
W następnej kolejności szykujemy zimne napoje (już w maju temperatury przekraczają niekiedy 30º C!), wrzucamy do kieszeni monetę 1€ i jesteśmy gotowi do drogi. Tak, moneta 1€ będzie nam potrzebna.


Jedziemy do Aranjuez!


Na szczęście mój węzeł metra został zaopatrzony również w Cercanías (Embajadores), dzięki czemu jeden bilet wystarczył na całą wycieczkę. Zeszliśmy do automatów i kupiliśmy bilety od razu w dwie strony (Ida y vuelta) - koszt: 6,40 euro / osobę.
Jako że przez Embajadores przejeżdża linia C5 a do Aranjuez kursuje linia C3 najprostszym rozwiązaniem była przesiadka na Atochy.

Pociągi linii C5 kursują co mniej więcej pół godziny (można wcześniej sprawdzić na stronie Renfe), zatem nie ma większego problemu nawet jak Ci ucieknie jakiś sprzed nosa ;-)

Z Atochy wyjechaliśmy około 11:30; w Aranjuez byliśmy po około 45 minutach. Miałem nadzieję zrobić kilka zdjęć budynku dworca kolejowego, ale - mimo iż nie była to moja pierwsza wizyta - dworzec nadal (od kilku lat) był w remoncie i na całej swojej długości był zagrodzony prowizorycznym ogrodzeniem. A szkoda, bo jest to jeden z pierwszych dworców kolejowych w Hiszpanii (ogólnie jedną z pierwszych linii kolejowych była właśnie trasa Madryt - Aranjuez).

Na dworcu można zapytać w okienku czy nie mają pod ręką jakiejś mapy miejscowości, ale jeśli nie masz w planach zwiedzania miasteczka nie potrzebujesz żadnej mapy.

Przed dworcem znajduje się przystanek autobusowy i parking. Pierwsze wrażenie - chaos, tubylcy kierują się do wiaty autobusowej, turyści rozpoczynają poszukiwania informacji jak mają dotrzeć tam gdzie chcą, jakiś pies skowycząc przebiega parking ciągnąc za sobą 10 metrów smyczy a przed przystankiem stoi autobus, który chyba dopiero co zaliczył jakąś stłuczkę.
Kierujemy się w uliczkę po prawej stronie, zaraz za wiatą autobusową, która po około 100 metrach łączy się z jedną z dróg dojazdowych do Aranjuez (M-416). Tutaj skręcamy w lewo i idąc zacienioną alejką dojdziemy wprost do pałacu. Po drodze mijamy jeden restauracjo-bar, niestety poza zimnym piwem nie mogę nic polecić z karty menu, żadna z pozycji nie wzbudziła naszego zainteresowania. Przez całą drogę idziemy po udeptanej ścieżce, widać włodarze nie uznali turystów podróżujących pociągami za wystarczająco ważnych żeby zrobić 300 metrów chodnika do dworca.
Ale nie ma co narzekać na takie drobiazgi, jeszcze kilkadziesiąt kroków i jest kawałek chodnika.
Po lewej stronie widać w pełnej okazałości budynek pałacu, który wcześniej mogliśmy dostrzec prześwitujący między drzewami.


Pałac królewski



Kliknij aby powiększyć zdjęcie

Po lewej stronie pałacu znajduje się Jardin de La Isla, czyli zespół parkowy. Jest do niego kilka wejść, najbliższe (w stosunku do miejsca zrobienia pierwszego zdjęcia) znajduje się jakieś 200 - 300 metrów stąd, trzeba obejść pałac z jego prawej strony. Ale o tym później.

Na mnie osobiście pałac w Aranjuez zrobił większe wrażenie niż madrycka siedziba. Wydaje mi się, że wynika to z różnicy stylów architektonicznych. O ile surowy neoklasycyzm i jednolity kolor pałacu w Madrycie nie odrzuca, o tyle też nie urzeka i nie zachwyca. W moim odczuciu bardziej nadaje się do budynków sądów i trybunałów. Królewski splendor, majestatyczność, monumentalność, bogactwo form ornamentalnych, harmonijność światła i cienia, oto cechy barokowego pałacu w Aranjuez. Kamienno ceglana fasada budowli i dekoracyjność wnętrza ocierająca się o przepych współgrają z moim poczuciem estetyki dla tego typu instytucji.

Sprzed głównej bramy kierujemy się w prawo, na wielki piaszczysty plac...



...skąd możemy podziwiać południową fasadę pałacu:



Plac z dwóch stron otaczają krużganki z arkadami:



pod którymi można się schronić przed słońcem :-)



Ponieważ słońce grzało już niemiłosiernie, wypiliśmy pół butelki uprzednio mocno schłodzonej, a obecnie prawie że w temperaturze pokojowej, pepsi, transportowanej w plecaku. Czas na zwiedzanie pałacu od środka. Kierujemy się do wejścia, które znajduje się mniej więcej na środku południowej fasady.


Pałac królewski (wnętrze)


Wewnątrz pałacu obowiązuje zakaz fotografowania, o czym informują tabliczki z piktogramami. Zakaz dotyczy aparatów fotograficznych, kamer wideo, telefonów komórkowych, wnoszenia plecaków, torebek i innych klamotów.
Zaraz po wejściu do pałacu otacza nas chłodne powietrze kamiennych ścian. Ulga od żaru lejącego się z nieba na zewnątrz. Podchodzimy do kasy i tutaj popełniliśmy błąd :-) Zamiast przeczytać dokładnie cennik i zapoznać się z ofertą poprosiliśmy o bilety na wolne zwiedzanie (bez przewodnika). Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 4,50 euro, z przewodnikiem 5 euro. Jaki zatem błąd?

Na oficjalnej stronie internetowej (link dostępny w sekcji Odnośniki) podany jest cennik, w którym wyszczególniona jest m.in. pozycja Zwiedzanie pałacu i królewskich pomieszczeń prywatnych, co również kosztuje 4,50 euro, a z przewodnikiem 5 euro.

My zaś kupiliśmy bilety na zwiedzanie części oficjalnej. No cóż, jest powód żeby w przyszłości wrócić do Aranjuez z kolejną wizytą.
Po kupieniu biletów przechodzimy przez bramkę z wykrywaczem metali (jak na lotnisku), plecak na taśmę do skanowania, metalowe elementy do tacki i przechodzimy. Nic nie zapikało, może maszyna im się zepsuła?

Za bramką przechodzimy do przechowalni bagażu, gdzie wykorzystujemy naszą monetę 1€ żeby zamknąć szafkę, do której pakujemy wszelkie torebki, plecak, duży aparat foto, zabieramy jedynie kieszonkowe 14 megapikseli i papierosy. Palić oczywiście nie można, ale z poprzedniej wyprawy pamiętam, że gdzieś w środku trasy przechodzi się przez patio, na którym można spokojnie puścić dymka. Monetę zaś odzyskamy kiedy wrócimy i otworzymy szafkę.
Obok przechowalni znajdują się automaty z gorącą kawą i zimnymi napojami oraz toalety, więc korzystamy z okazji żeby opluskać się zimną wodą i rozpoczynamy zwiedzanie.

Jeśli zdecydujesz się na robienie zdjęć (tak jak ja) musisz uważać na kilka elementów: strażników, którzy nie siedzą na swoich krzesełkach tylko chodzą i obserwują; na to, że w większości pomieszczeń jest co najmniej jedna kamera bezpieczeństwa, a często kilka w różnych miejscach; kamery bywają zamaskowane w kolorze otaczającego ich elementu. My mieliśmy szczęście że przez całą naszą wizytę nie spotkaliśmy żadnego innego turysty (!) więc mogliśmy się dyskretnie rozglądać za kamerami, strażnikami i znaleźć kilka miejsc gdzie można było pstryknąć zdjęcie. Oczywiście wiele zależy od konkretnego strażnika, ale przy takiej ilości znaków informujących o zakazie fotografowania nie zdziwiłoby mnie gdyby najzwyczajniej w świecie ktoś nas wyprosił :)

Wizytę rozpoczynamy od przestronnej sali z kamiennymi schodami schodzącymi się z trzech stron w podest (z arkadowymi przejściami do innych części), imponującym kryształowym żyrandolem, pięknym różowo-pomarańczowo-biało-szaro-żółtym marmurem na ścianach i pięknie zdobionymi w kratkę - siatkę sklepieniami wykonanymi z drewnianych klepek lub czegoś co je doskonale imituje:





Z klatki schodowej możemy zajrzeć do sali zdobnej w sufit udekorowany freskami obramowanymi ornamentami i reliefami kupidynów, Posejdona i innymi:



Sale, które można zobaczyć to m.in. pokój Króla, pokój Królowej, pracownię alchemika (tj. pomieszczenie gdzie królowa się na bóstwo robiła z pomocą ówczesnego odpowiednika L'Oreal czy Schwarzkoppfa), salę tańca, oficjalną jadalnię, salkę modlitewną, sypialnię z łożem wyposażonym w baldachim dający upiorne wrażenie że nie na łoże a na trumnę patrzymy, i wiele innych.

Jedno ze zdjęć udało mi się zrobić w sali tronowej, niestety jest to jedyne miejsce ukryte przed kamerami:



Innym pomieszczeniem, w którym miałem możliwość wyciągnięcia aparatu, była sala utrzymana w stylu arabskim lub tureckim, pięknie zdobiona drobnymi kafelkami z tysiącami wgłębień, półokrągłych wklęśnięć, i sufitem koncentrycznie ku środkowi zwiększającemu swoją wysokość, równie bogato zdobionemu, z żyrandolem (niestety nie widać na zdjęciu):



Tutaj ciekawostka, w tej sali znajdują się drzwi, na które kompletnie nie zwraca się uwagi wchodząc i oglądając bogactwo wnętrza. Jak tylko zrobiłem zdjęcie i schowałem aparat akurat jakiś strażnik wszedł przez te drzwi :-) Prawdopodobnie za tymi drzwiami znajduje się trasa po pomieszczeniach prywatnych.
Inną salą, niestety niemożliwą do sfotografowania ze względu na obecność strażnika, jest sala porcelanowa, ze ścianami i sufitem pokrytymi tysiącami figurynek, figurek, wypukłych wzorów, kolorowo pomalowanych i dającymi naprawdę niesamowite wrażenie.

Większość eksponatów jakie można zobaczyć w pałacu pochodzą z czasów panowania Izabeli II. Oprócz sal wspomnianych wyżej dostępne są również sale o charakterze bardziej muzealnym, z eksponatami zebranymi w jednym miejscu z różnych epok, np.:
kołysek przypominających trumienki, dziecięcych zabawek, rowery z drewnianymi odpowiednikami opon, królewską siłownię z hantlami obitymi zamszem (a może to giemza była), prototypem samochodu parowego, kolekcją bryczek i powozów, kolekcją sukien ślubnych, misternie wykonanych z masy perłowej i drewna egzotycznego wachlarzy (na jednym z nich jest nawet kalendarz z roku 1771 z zaznaczonymi świętami, coby królowa nie zapomniała której Matce Boskiej ma wachlować danego dnia).

W czasie tej wizyty nie przechodziliśmy przez patio, które pamiętałem z poprzedniej wycieczki, ale nie pamiętam czy któraś część ekspozycji została pominięta. Trasa zwiedzania wyprowadziła nas do punktu w którym ją rozpoczęliśmy, czas na zwiedzenie ogrodów przypałacowych.

Przed wyjściem z pałacu wpadliśmy na genialny pomysł zostawienia wszystkich klamotów w przechowalni bagażu i zabraniu do parku jedynie napojów. Ponieważ przechowalnia jest dostępna dopiero ZA bramką kontrolną i PO sprawdzeniu biletów, zapytaj strażnika przy wyjściu czy nie będzie problemu z późniejszym odebraniem bagażu (wrócisz z już przedartym biletem przecież).

Po zabraniu napojów i skorzystaniu z toalety skierowaliśmy się do wyjścia. Zanim wyszliśmy zauważyliśmy w korytarzu wejście do kaplicy, do której zaraz się udaliśmy. Strażnik cieciujący w tym miejscu nie sprawiał wrażenia zbyt inteligentnego, co chwilę później potwierdził. Otóż jako że w rękach mieliśmy małe butelki z napojami zwrócił nam uwagę, że nie wolno pić w tym miejscu i trzeba zostawić napoje. Pomimo zapewnienia że chcemy w 5 sekund obrzucić wzrokiem wnętrze (a przecież już razem z nim staliśmy wewnątrz) i wyjść, nie pozwolił na przebywanie z napojami. Spoko, postawiliśmy butelki przy jego nodze żeby miał pewność że nie będziemy drinkować, ale nasz Mensanin wymyślił teorię spiskową stwierdzając że jeśli nie my to może przyjść kto inny i zacząć pić z naszych butelek. Całe zdarzenie trwało wystarczającą ilość czasu żebyśmy zobaczyli co chcieliśmy zobaczyć więc w dalsze filozoficzne dysputy się z nim nie wdawaliśmy i w doskonałych humorach opuściliśmy kaplicę. Podejrzewam że to właśnie w ramach uhonorowania jego zdolności postrzegania świata przyznano mu prestiżowe stanowisko blisko Stwórcy, z którym może prowadzić ożywioną wymianę myśli.


Ogród - park


Zanim wyszliśmy strażnik z którym rozmawialiśmy o możliwości zostawienia tobołów w przechowalni poinformował nas, że zamykają podwoje o godzinie 18.00, w związku z czym trzeba odebrać rzeczy lub zostaną na noc w szafce. Zwiedzanie zajęło nam prawie trzy godziny, zatem do zamknięcia zostały jeszcze dwie i pół - trzy.
Od strony południowej fasady, po prawej stronie od wejścia do pałacu znajduje się przejście do parku, jednak z jakichś powodów zostało zamknięte i zadrutowane, a na kartce wiszącej na drucikach ktoś nabazgrał w sposób iście aptekarski długopisem informację, że wejść do parku można przez główną bramę.
Główna brama do parku znajduje się po prawej stronie, jakieś 100 metrów od zamkniętej furtki, jednak my zdecydowaliśmy się wejść od strony przeciwnej, po to żeby zakończyć wycieczkę blisko wejścia żeby móc szybko zabrać rzeczy z przechowalni. Poszliśmy zatem w lewo, mijając wejście do pałacu, wokół budynku, przed bramą zachodnią aż do rzeki - kanału oddzielającego nas od parku. Żeby wejść do parku trzeba iść wzdłuż rzeki wydeptaną alejką, za jakimiś prywatnymi budynkami. Po drodze mijamy jedną z bram do parku, która tak teraz, jak i przy poprzedniej wycieczce, była zamknięta. Idąc dalej (łącznie około 500 metrów) dojdziemy do bramy, za którą znajduje się budka z pracownikiem pałacu. Wchodzimy do parku i kierujemy się w prawo (po lewej stronie nie ma nic ciekawego, wygląda na to, że ta część parku nie została dokończona). Nasypem, po którym jeżdżą samochody obsługi parku dochodzimy do jednej z alejek z fontanną Neptuna:



Niestety, wszystkie fontanny jakie było nam zobaczyć w czasie spaceru były wyłączone, niektóre zapełnione wodą, inne suche. Wszystkie zasyfione (pomijam algi dające zielony kolor wody) patykami, rozkładającymi się liśćmi itp. Jak się później dowiedzieliśmy fontanny są włączane jedynie podczas weekendów. Nie pamiętam czy poprzednio zwiedzałem Aranjuez w weekend, ale szum wody z fontann parkowych dodawał bardzo wiele. Swoją drogą skoro wyłączają je na pięć dni w tygodniu, to ktoś mógłby o nie zadbać, algi nie porastają w ciągu jednego dnia, twardą szczotką na kiju w jeden dzień da radę wyszorować wszystkie ściany i dna fontann w całym parku...
Tak czy inaczej spacer po zacienionym parku to sama przyjemność. Określenie Ogród nie bardzo tu pasuje, jako że oprócz żywopłotów rosnących między drzewami tworzącymi alejki, niewiele więcej tu roślinności, gdzieniegdzie jakieś kwiaty, ale większość przestrzeni porasta trawa.
Po drodze mijamy wielką klatkę z papużkami, około 20 sztuk. W takim upale, pod dachem z blachy... może to jakiś prymitywny piekarnik jest a my się nie poznaliśmy na koncepcie, nie wiem, trudno powiedzieć.
Idąc dalej dochodzimy do części upstrzonej większą ilością wyłączonych fontann, ze znacznie bardziej urozmaiconą roślinnością, różnymi nieznanymi mi gatunkami drzew, palm, kwiatów. Ta część to Jardin de Parterre. Przy samym pałacu znajduje się zakątek obsiany 5 czy 10 gatunkami róż o różnych kolorach kwiatów i niewielką, niską fontanną. Nieczynną.
Kierujemy się pomału do wyjścia (przez główną bramę) z parku. Dwie najokazalsze fontanny, które normalnie wyrzucają wodę wysoko w powietrze w różnych kierunkach, trwają bez życia, z figurami usychającymi za weekendem:







Po wyjściu z parku, odebraniu rzeczy z przechowalni skierowaliśmy się w prawo, gdzie można podziwiać zamykający od południa piaszczysty plac kościół parafialny św. Antoniego:



Jako że nie mieliśmy w planach zwiedzania samej miejscowości poszliśmy do najbliższej restauracji zapełnić prawie że burczące brzuchy i wróciliśmy na stację kolejową i do Madrytu.

W samym Aranjuez jest jeszcze kilka ciekawych miejsc do odwiedzenia, jest też (nowość) możliwość wypożyczenia rowerów - w pobliżu stacji kolejowej.
Jeśli jest ktoś chętny na wycieczkę, kontakt przez komentarze lub przez email wojcikr na gmail.
Do następnego wpisu!


Odnośniki


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam do komentowania...